Ego hostia – czyli o tym jak odjechał nam peron i o czym to mówi?
  • 05 września 2024
  • ego, wpływ instagrama, pop-kultura, wsparcie ego

Drżę na samą myśl o tym wpisie i czuję się jak Pandora, która robi unboxing swojej puszeczki. Wypełźnie z niej samo zło: nieodzowne straty, nasze ograniczenia i realność. Fu! Same okropności.

Obserwuję od dłuższego czasu zjawisko pop-duchowości, które zachęca do „niszczenia ego”, straszy nas lękiem, wmawia, że wszystko jest możliwe, a jeżeli czegoś nie mamy to znaczy, że źle manifestujemy. Co gorsza, zachęca wręcz do obłędu -  ignorowania realności i skupieniu się na wyobrażaniu sobie innej, lepszej rzeczywistości.

Zaczęliśmy bardzo niebezpiecznie mylić pojęcia, diagnozować się powszechnie przez instagram i na jednej półce stawiać usługę „poszerzania świadomości”, psychoterapię, ceremonie z arcykapłanką, kakao i wielkie nauki Wschodu.

Kiedy psychoterapia i duchowość mówi „będzie długo i będzie boleć. Będziemy schodzić do Twojego bólu i będziemy go przeżywać.”, taka pop-duchowość uśmiecha się miło, trzyma w ręku kubek z kakao i mówi „Będzie pięknie. Skupimy się na pozytywach. Nie bój się, bo przyciągniesz jeszcze więcej strachu. Nauczę Cię manifestować cuda. Zobacz, ja mam dużo, Ty też możesz mieć. A Twoją duszę przetransformujemy w parę tygodni za pomocą mojego kursu”.

Co brzmi bardziej kusząco? No właśnie.

Gdybym nie wiedziała tego co wiem, też z wielką nadzieją, szukałabym dróg na skróty, którymi radośnie ominę swój ból i od razu znajdę się w raju.

Zanim zaczęłam studia psychologiczne, przyszłą pracę wyobrażałam sobie zgoła inaczej. Cała na biało, prowadziłam ludzi na jasną stronę życia przez krainę jezior, kniei i wiecznego lata. Kolorowa tęcza wyznaczała nam drogę, a deszczem był magiczny pył. Po drodze tańczyliśmy z wiankami na głowie, topiliśmy Marzannę i układaliśmy bukiety z kwiatów polnych. Przez całą tę podróż, aż do samego końca, nasze białe szaty były nieskalanie czyste, a włosy pięknie ułożone. Mieliśmy pełno selfiaczków, idealnych na social media.

Dziś wiem, że robię głównie w podziemiu. Wraz z Klientkami/Klientami schodzimy regularnie do piekieł, gdzie spotykamy wściekłe demony, oswajamy je i wyciągamy na światło świadomości. Jesteśmy umorusani w pyle (tym remontowym, nie magicznym) i smole, wszędzie zapach siarki i strachu. Wiecznie rozczochrani i brudni czekamy, aż kolejny demon wyskoczy zza rogu. Czasem ustalamy z demonami chwilę przerwy, bo one też są zmęczone, straszenie wymaga piekielnie dużo pracy. I tak co tydzień, regularnie, minimum rok. Razem.

Jeśli droga do wewnętrznych zmiany jest książką, to jest Boską Komedią. Jak Dante, musimy przebujać się przez 9 kręgów piekielnych i 9 czyścca, zanim w końcu dojdziemy do Raju Ziemskiego.

Duchowość miała być dla nas narzędziem do uziemienia, miała uczyć sztuki tracenia (mandale), akceptacji rzeczy takimi jakie są (medytacja). A co zrobiliśmy? Sprowadziliśmy ją do imaginarium, które ma nas uchronić przed realnością, stratami i cierpieniem. To podstępna metoda, bo ciężko się zorientować, że uciekam od siebie, gdy ciągle medytuję i lecę na kolejną uduchowioną ceremonię.

Nie chcę być niemiła i nikogo obrażać, ale wydaje mi się, że jesteśmy jednak tylko ludźmi. A bycie człowiekiem wiąże się z tym, że mamy całą plejadę emocji, swoje ograniczenia, boimy się (o ile nie cierpimy na psychopatię), nie wszystko od nas zależy i potrzebujemy ego.

Posiadanie ego to powód do radości! Dzięki niemu nie rozlewamy się tożsamościowo i nie uznajemy, że jesteśmy szóstym wcieleniem króla elfów. Co więcej, ego warto wzmacniać, bo im silniejsze ego, tym mniejsza potrzeba udawadniania sobie i światu czegokolwiek, więcej spokoju i osadzenia. To słabe ego jest pustym, nadętym balonem.

Jak zatem wzmacniać ego?

Poprzez wyjmowanie na światło świadomości swoich ran, braków, swojego cierpienia, niezaspokojonych potrzeb, swoich niechcianych obliczy, czyli tego czym wybrukowaliśmy sobie wewnętrzne piekła.

Ale czy to źle, że duchowość weszła do meintstreamu? Bynajmniej! Wręcz fantastycznie! Kłopot w tym, że jej wypaczona forma, stała się kolejnym przejawem eskapizmu.  

Nie znaleźliśmy spełnienia w oderwaniu od własnego ducha. Jednak zaprzeczanie realności i temu, że mamy ludzkie ograniczenia  - jest prostą drogą do obłędu. To niebezpieczeństwo pięknie opisała lata temu analityczka jungowska Marion Woodman:

„Nadmierna koncentracja na duchu to prawdziwe zagrożenie, wtedy ciało zaczyna wołać o pomoc. Musimy zmierzyć się z agonią i ekstazą bycia człowiekiem, a nie jesteśmy w tym zbyt dobrzy w naszej kulturze. Wielu z nas nie chce doświadczać swego człowieczeństwa. Dążą raczej do idealizacji i doskonałości. Nie chcą brać odpowiedzialności za swoje życie, bo uniesienie się w krainę ducha i życie archetypowym snem jest dużo łatwiejsze.” – „Uzależnienie od doskonałości”

Jungowska zasadą enantiodromii – mówi o tym, że wszystko, co istnieje musi w końcu przejść w swoje przeciwieństwo. Zatem, być może to, że odjechał nam peron w kierunku „jestem tylko duszą, nie mam ograniczeń i radośnie ignoruję rzeczywistość” jest wynikiem setek lat, kiedy to kolektywnie straciliśmy kontakt z własnymi odczuciami, duchowością i odjechaliśmy w kierunku „jestem tylko głową i suchą logiką”?

Być może jesteśmy w drodze do równoważenia tych przeciwieństw i w efekcie przestaniemy być jedynie bezdusznym umysłem, albo oderwaną od rzeczywistości duchem? Oby, mam nadzieję, że peron nie odjedzie nam za daleko.

O autorze:

Joanna Płatek Jestem psycholożką i dyplomowaną psychoterapeutką. Ukończyłam Uniwersytet SWPS na kierunku: psychologia społeczna oraz czteroletni specjalistyczny kurs psychoterapii w Szkole Psychoterapii Ośrodka Edukacji i Pomocy Psychologicznej INTRA. Prowadzę praktykę w Warszawie. Próbuję łączyć pasję zawodową z zamiłowaniem do tworzenia tekstów.

Strona: https://www.psychoterapiablizej.pl/